Ta pacjentka sama nauczyła się następnie dawkować leki tak, by jej migreny stały się znośne. Dzięki temu może obecnie wieść życie równie aktywne jak up-rzednio. Zachowała swój niedoskonały, bo przynoszący ból, ale bardzo skuteczny mechanizm obronny. Sama podjęła tę decyzję, a psycholog nie próbował wpływać na ów wybór.

Drugi pacjent jest dyrektorem dużej firmy. Pochodzi z rodziny, w której, poza nim, wiele osób cierpi od dzieciństwa na migrenę. Gdy zgłosił się do nas, od razu zyskaliśmy jasny obraz sytuacji. Przyjmując klientów kilka razy w tygodniu, zmuszony był uczestniczyć w wystawnych przyjęciach, a jego ataki stały się tak częste, że silnie wpłynęły na jego stan nerwowy. Na pierwszy rzut oka, człowiek ten pozostawał w dobrej formie. Tył jednak mocno i popadał w depresję. Miał lekkie nadciśnienie, stan przedcukrzycowy i podnie-siony poziom cholesterolu oraz kwasu moczowego we krwi. Nasza recepta była bardzo prosta: dieta, sport uprawiany na świeżym powietrzu, regularny tryb życia, mniej zobowiązań towarzyskich i żadnych leków. „Przy mojej pracy to zupełnie niemożliwe do zrealizowania!” – orzekł pacjent. Po trzech miesiącach wrócił do nas w bardzo złym stanie. W rok później, przy okazji jakiejś podróży, odwiedził nas nagle odmieniony, szczupły i pełen dynamizmu. Nie miał ataku migreny już od sześciu miesięcy. Okazało się, że zmienił pracę i zdecydował się w końcu prowadzić spokojniejszy, bardziej higieniczny tryb życia.