Fajna pogoda, dobrze wysmażony stek – Amerykanie znów otwarci na F1
19 czerwca 2005 piątego roku. Jeden z czarnych dni sportów motorowych. Na słowo „czarnych” od razu do głowy przychodzi czyjaś śmierć, ale wtedy nie zginął człowiek, a po prostu umarła… Formuła 1 w Stanach Zjednoczonych. Na tor ze zgłoszonych dwudziestu kierowców wyjechało tylko sześciu, a kibice i organizatorzy dali do zrozumienia FIA: „Pakujcie swoje zabawki i wracajcie do Europy”. Nikt nie przypuszczałby, że dekadę później będzie to dla kierowców jeden z najprzyjemniejszych momentów w kalendarzu. Choć już nie na torze w Indianapolis, a w Austin.
Dziś 2005 rok wygląda tylko jak koszmar senny. Przypominając – wystartowało sześciu kierowców, bo byli zaopatrzeni w opony Bridgeston. Reszta stawki posiadała ogumienie Michelin, uznane przez szefów siedmiu zespołów za… niebezpieczne. Miał być show w amerykańskim wydaniu, wyszła hańba, bo 14 kierowców po okrążeniu rozgrzewkowym zjechało do boksów, z których już nie wyjechali. Wygrał Schumacher, który uporał się z partnerem zespołowym Rubensem Barrichello i zawodnikami beznadziejnego Jordana i Minardi…
Potężnej plamy na honorze nie dało się zmyć i F1 zniknęło ze Stanów pomiędzy 2008 a 2011 roku. Imprezę udało przywrócić przed trzema laty w Austin, które ma kontrakt gwarantujący organizację corocznych wyścigów przez dekadę. – To nieprawdopodobne miejsce. Jeden z najbardziej ekscytujących wyścigów w całym sezonie. Wszyscy powtarzają tylko, że trudno ogarnąć wyobraźnią atuty miasta. Fantastyczna atmosfera, możliwość zjedzenia najlepiej wysmażonego steka na ziemi – mówił zawodnik Toro Rosso, Carlos Sainz Jr. Hiszpan, paradoksalnie, tor zna tylko… z symulatora. – Nie dziwcie się zatem, że jestem taki niecierpliwy.
W swojej opinii debiutant nie jest odosobniony. – To jeden z najlepszych torów do jazdy, fantastyczne zakręty. Zdobyłem tam swoje pierwsze punkty w F1, więc nigdy nie wymażę tego z pamięci. Pozostałe atuty? Piękna pogoda, sympatyczni, przyjaźni ludzie – dodaje Valteri Bottas.
Przyjazd do Austin może być też szczególny dla Lewisa Hamiltona, który – naturalnie przy udziale Rosberga – zapewnił już Mercedesowi koronę w klasyfikacji zespołowej. Ostatnim zmartwieniem Anglika pozostaje Sebastian Vettel. Nieoczekiwanie wzrosły jednak szansę, że HAM już teraz zdobędzie trzeci tytuł, bo Niemiec wymienił jednostkę napędową i na starcie zleci o dziesięć pozycji w dół od tej zajętej w kwalifikacjach. Jeśli Lewis zdobędzie o 9 punktów więcej od kierowcy Ferrari i o 2 oczka od Nico – będzie „pozamiatane” i Brytyjczyk sięgnie po trzeci tytuł w karierze.
Hamilton triumfuje już z taką regularnością, że mają tego powoli dosyć nie tylko kibice zasiadający przed telewizorem, ale i… realizatorzy transmisji. – To skandal, że Mercedes coraz rzadziej gości w odbiornikach. Jak to możliwe, że trwa wyścig, Lewis prowadzi, a nie pokazują nawet jego pełnego postoju w boksach? To nie do pomyślenia – narzeka Niki Lauda, choć sam Hamilton ma to w nosie. Wystarczy, że przefarbuje włosy na blond i ma zagwarantowane jedynki we wszystkich brukowcach na Wyspach. Jeśli jeszcze zrealizuje w weekend swój plan – może po raz kolejny spodziewać się telefonu od księcia Harry’ego, który już przed rokiem nazwał go legendą Wielkiej Brytanii.